"
Whiplash" od kilku miesięcy idzie przez festiwale i kolejne gremia przyznające nagrody jak burza. To oscarowy pewniak, recenzyjny zwycięzca. A jednak seans pozostawia mieszane uczucia. Historię reżyser i scenarzysta Damien Chazelle napisał bazując na własnych doświadczeniach. Jako nastolatek myślał przez chwilę o karierze muzyka jazzowego i miał ponoć bardzo wymagającego nauczyciela. Na ekranie mistrz ten przeistacza się w profesora Fletchera (Simmons), postrach prestiżowej szkoły muzycznej. Nie wszyscy dostają się do niego na zajęcia, a tym, którym się to udaje, zastają na miejscu porządki bliższe szkoleniu Navy SEALs. Właściwie Jordan O'Neil w "
G.I. Jane" miała łatwiej, bo przynajmniej wiedziała, na co się pisze. Uczniowie Fletchera, wliczając w to głównego bohatera, nie do końca.
Andrew (Miles Teller) różni się od swoich rówieśników - nie tylko tych, z którymi się wychował i dla których jazz to jakiś kosmos, ale i kolegów ze szkoły. Trzyma się na uboczu, pogardza rockiem (bo przecież "grają go tylko ci, którzy nie mają prawdziwego talentu") i ciągle ćwiczy na perkusji. Fletcher dostrzega jego zaangażowanie i postanawia przyjąć do swojej orkiestry, a zarazem zafundować mu prawdziwe piekło. Zajęcia niespecjalnie przypominają romantyczną wizję pełnej wzajemnego wsparcia i kreatywności pracy. To nawet nie ciężka praca nad techniką i poznawaniem muzyki. Tutaj rządzi pogarda, manipulacja, kłamstwo, przemoc psychiczna i fizyczna. Inwektywy i krew ściekająca po pałeczkach i bębnach to chyba najlżejsza z lekcji, których udziela pan Fletcher. Bohater głęboko wierzy, że nie jest sadystą, a nauczycielem z misją. Jest przekonany, że ekstremum to jedyna droga do wielkości - musi naciskać, testować uczniów, by ci przekraczali własne ograniczenia. Nic to, że przez całą dotychczasową karierę nie doczekał się żadnego następcy Charliego Parkera. Nic to, że poprzednik Andrew popełnił samobójstwo. Nic to, że sam Fletcher, ewidentnie, nie pokonał własnych ograniczeń.
Mocno populistyczny i do bólu przewidywalny finał, w którym Andrew swoim występem oszałamia wszystkich dookoła i pokazuje Fletcherowi "kto tu rządzi", sprawia, że seans kinowy często wieńczą brawa. Perkusyjna solówka autentycznie porywa, ale jednocześnie udowadnia, że sadystyczny nauczyciel ma rację, a takie przesłanie budzi już bardzo duże wątpliwości. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że poprzez muzykę i intensywność Chazelle manipuluje widzami tak samo, jak Fletcher swoim uczniem. Kilka efekciarskich, wzmagających emocje sztuczek przesłania pewne dziury logiczne w scenariuszu (wypadek samochodowy Andrew) i przekłamania (nieustannie powtarzana przez Fletchera anegdota o Charliem Parkerze, który miał zacząć nad sobą pracować po tym, jak po popełnionym błędzie kolega z zespołu omal nie obciął mu głowy rzuconym z impetem talerzem, mocno rozmija się z prawdą). To film z potężnym ładunkiem energii, na pewno, ze znakomitymi kreacjami, owszem, mogący zachęcić do rozmowy, ale chyba nie aż ta zachwycający, by obsypano go całym złotem Hollywood. Fletcherowi naprawdę bardzo daleko do Johna Keatinga.